Jeden z najbardziej rozpoznawalnych serwisów społecznościowych, obecny na rynku od kilkunastu lat i skupiający setki milionów użytkowników, już od roku nie jest tym, czym był i do czego przyzwyczaił. Twitter – bo o nim mowa – po przejęciu przez Elona Muska zmienił nazwę, adres swojej strony i logo. Gdyby zmiany na tym się skończyły, ten tekst pewnie by nie powstał. Rewolucja zapoczątkowana przez ekscentrycznego miliardera sięgnęła bowiem jednak dalej i głębiej. Dokąd zmierza X (dawniej Twitter) i co właściwie zmieniło się w ciągu ostatniego roku?
Nie mam pojęcia, co robiłem 27 października 2022 roku. Mimo to doskonale pamiętam tę datę. To właśnie wtedy Elon Musk wniósł do siedziby Twittera w San Francisco ceramiczny zlewozmywak. Na wideo – oraz w opisie filmu – ogłosił: „Let that sink in”. W wolnym tłumaczeniu oznacza to mniej więcej: „niech wsiąknie / niech zapadnie w pamięć”. To gra słów, bo „sink” oznacza jednocześnie „zlew”. Zabawne, przyznacie. Prawda?
Wejście Muska to jednak ani żart, ani happening. To symboliczna demonstracja siły i jasny sygnał, że w firmie nastały nowe porządki. 27 października Twitter zmienił strukturę ze spółki giełdowej na spółkę prywatną. Sam Elon Musk w ciągu kilku dni zwolnił m.in. dyrektora generalnego, dyrektora finansowego i szefową działu prawnego. Jak się okazało, był to dopiero początek. W ciągu następnych miesięcy pracę straciło 80 proc. pracowników Twittera na niemal wszystkich szczeblach. Od wspomnianych przedstawicieli kadry zarządzającej, przez inżynierów, aż po osoby sprzątające. Musk przyznawał później w wywiadach, że była to trudna i bolesna decyzja. Musiała jednak zostać podjęta w celu uzdrowienia kondycji finansowej przedsiębiorstwa.
Oczywiście nie jest też tak, że nowe rządy polegały wyłącznie na zwalnianiu i kwestionowaniu wszystkiego, co zastał. Warto pamiętać, że już przed przejęciem przez miliardera Twitter zmagał się z wieloma problemami i wyzwaniami. Musk wyłożył na stół kilka pomysłów i rozwiązań. Miały one zrewolucjonizować przejęte medium społecznościowe i przyspieszyć jego rozwój.
Pod koniec lipca Twitter został zastąpiony przez X. Jednoczesnej zmianie uległy nazwa serwisu i jego adres. Również logo – charakterystyczny niebieski ptaszek, znany jako Larry, został zastąpiony minimalistycznym, białym „iksem” na czarnym tle. Nowa nazwa miała być sentymentalnym ukłonem w stronę X.com, czyli internetowego banku założonego pod koniec lat 90. właśnie przez Muska. Z jednej strony historia dawnej firmy Muska w pewnym sensie zatoczyła koło. Z drugiej zaś – historia samej platformy Twitter została przerwana raptownie i radykalnie, w ciągu jednego dnia. A była ona dość bogata. W ciągu 17 lat funkcjonowania platforma, choć nie była wolna od problemów, zbudowała silną markę i zdobyła setki milionów przywiązanych użytkowników. Musk wybrał inną drogę: zaczął od czystej karty i całkowitego odcięcia się od „dziedzictwa” Twittera.
Czy zmiana spotkała się z uznaniem? Cóż, oczywiście: zdania są podzielone. Rebrandingi mogą wzbudzać kontrowersje nawet wówczas, gdy przeprowadzane są metodycznie, konsekwentnie i gdy sam proces jest rozłożony w czasie – a co dopiero, gdy zmiana dokonuje się tak radykalnie i w mgnieniu oka. I tak jak znaleźli się przeciwnicy nowego logotypu, nowej nazwy i błyskawicznej transformacji, tak u wielu osób rozbudziła ona nadzieję na zmianę na lepsze i spotkała ona z uznaniem. Tutaj znajdziecie tekst, w którym rebranding i cały proces przemiany X.com jest oceniany z siedmiu różnych perspektyw.
Bez wątpienia nie powiodło się jednak definitywne odżegnanie się od nazwy Twitter. Posty publikowane na X.com nadal znane są w przestrzeni publicznej jako tweety. Sam X.com bardzo często określany jest jako… „platforma X (dawniej Twitter)”. I to nie tylko przez indywidualnych internautów, ale również przez dziennikarzy, media czy środowisko biznesowe. Trudno się temu dziwić – siła przyzwyczajenia, setki milionów użytkowników i wieloletnia, ugruntowana obecność marki na mapie mediów społecznościowych robią swoje. Może i Musk chciał rozpocząć erę X (dawniej Twittera 😉) z czystą kartą, ale użytkownikom odcięcie się od historii bez wątpienia nie przyszło tak łatwo.
Jedna z najgłośniejszych i najważniejszych deklaracji Muska dotyczących rozwoju platformy dotyczy wolności słowa. Co miało stać za tą zmianą? Miliarder, kojarzony raczej z konserwatywną częścią sceny politycznej, chciał, by nowy Twitter walczył z lewicową ideologią. Co za tym idzie, z „wirusem woke”, polityczną poprawnością i zastępami social justice warriors, czyli internetowymi bojownikami promującymi lewicowe wartości. W jednym z tweetów miliarder – jeszcze przed formalnym przejęciem Twittera – napisał, że „wolność słowa stanowi sedno funkcjonującej demokracji, a Twitter jest cyfrowym rynkiem miejskim, na którym dyskutuje się o sprawach istotnych dla przyszłości ludzkości”. Wolność słowa miała być wartością nadrzędną, ważniejszą nawet od pieniędzy i zysku. W idealnym świecie byłaby to piękna idea, ale mam z nią jeden problem – nie żyjemy w idealnym świecie.
Duża swoboda wypowiedzi na X.com to miecz obosieczny. Z jednej strony praktycznie nikt i nic nas nie ogranicza w dzieleniu się swoją opinią i przemyśleniami, co faktycznie stanowi fundament demokracji i pluralizmu. Z drugiej zaś – pełna, niczym nieskrępowana wolność słowa w mediach społecznościowych to jednoczesne dawanie orężu tym, którzy wolności słowa chcą użyć w niecnych zamiarach: hejterom i farmom trolli. Mowa nienawiści, inwektywy, wyzwiska, treści rasistowskie, ksenofobiczne i homofobiczne – wszystko to, podlane polaryzacją, anonimowością i bezkarnością, stanowi bardzo niebezpieczną mieszankę.
Proponuję zresztą krótki, prosty eksperyment. Wejdźcie na profil któregokolwiek z polskich polityków (niezależnie od tego, którą polityczną opcję reprezentuje) i zacznijcie liczyć wulgarne, obraźliwe wypowiedzi anonimowych użytkowników o „losowych” avatarach i nickach (niezależnie od tego, kogo obrażają), publikowane pod jego postami. Kiedy zabraknie Wam palców – a stanie się to już za chwilę – wróćcie do lektury tego artykułu.
Jednocześnie nie można zapominać, że to, co Musk określa jako narzędzie do odbudowywania „społecznościowej agory” i „rynku idei”, na którym każdy może wyrazić swoje zdanie, może być w dzisiejszych czasach ciężkim orężem w wojnie na fake newsy oraz dezinformację. Bardzo gorąco polecam Wam zresztą tekst, który powołuje się dane z raportu NewsGuard i punktuje, w jaki sposób platforma X dała pożywkę chińskiej czy kremlowskiej propagandzie.
Osobną kwestią – oprócz hejtu, fake newsów i dezinformacji – są szeroko pojęte kontrowersyjne treści. W czerwcu ogłoszono i de facto sformalizowano zezwolenie użytkownikom na publikowanie treści pornograficznych (oczywiście pod pewnymi warunkami: tworzenia i publikowania za obopólną zgodą, odpowiedniego oznaczania i niewyświetlania w widocznym miejscu), choć – co w sumie nie jest tajemnicą – pojawiały się one w internecie od dawna i styczność z nimi mają nawet najmłodsi.
Podobnie jest z innymi nieodpowiednimi treściami. Warto zresztą zerknąć na regulamin serwisu. W jego myśl „użytkownik nie może publikować multimediów, które są nadmiernie krwawe, ani udostępniać treści zawierających przemoc lub treści dla dorosłych w materiał transmitowanych na żywo lub na zdjęciach profilowych lub w nagłówkach, a także – materiały przedstawiające przemoc seksualną lub napaść na tle seksualnym”. O ile zatem drastyczny content nie będzie eksponowany w nagłówkach lub zdjęciach profilowych, nie będzie transmitowany live i nie będzie „zbyt” krwawy, z powodzeniem będzie on mógł znajdować się na X.com – i sami użytkownicy będą w stanie go znaleźć.
Nowością, wprowadzoną przez Muska, jest wprowadzenie płatnej subskrypcji serwisu X, dostępnej w trzech wariantach: Basic, Premium oraz Premium+. Kosztują odpowiednio 13,50 zł miesięcznie/142,85 zł rocznie (Basic), 36 zł/374,99 (Premium) i 72/749,98 (Premium+). Pierwsza, podstawowa, daje możliwość m.in. edycji postów, skorzystania z większego limitu znaków, cofnięcia publikacji posta czy formatowania tekstów. Subskrypcja Premium znacznie ogranicza liczbę reklam, a Premium+ całkowicie eliminuje treści reklamowe z serwisu. Co więcej – płatny wariant platformy X pozwala na zarabianie na publikowanych treściach.
Nie ma co doszukiwać się w tym posunięciu niczego kontrowersyjnego – użytkownicy wciąż mają opcję darmowego korzystania z serwisu. Ten, kto chce czerpać z niego korzyści i cieszyć się funkcjami, które stanowią wartość dodaną, mogą po prostu płacić. Musk rozszerzył model biznesowy X, do czego miał święte prawo.
I można byłoby się rozejść, gdyby nie… weryfikacja kont. Musk po przejęciu Twittera w październiku 2022 ogłosił, że charakterystyczny niebieski znaczek, oznaczający i potwierdzający weryfikację konta, będzie dodatkowo płatny. Innymi słowy – zweryfikowany profil będą mogli posiadać wyłącznie posiadacze subskrypcji Premium lub Premium+. Tutaj – przy odrobinie dobrej woli – również można to zrozumieć. Problem w tym, że… wprowadzenie mechanizmu umożliwiło „podszywki” na masową skalę. Na X pojawiły się fałszywe konta znanych osobistości, sportowców, marek, firm i organizacji, które udawały prawdziwe, zweryfikowane profile. Wychodziło im to całkiem nieźle – w końcu miały niebieski znaczek 😉
Żarty i trollowanie to jedno, ale doszło i do poważniejszych incydentów. Amerykańska firma farmaceutyczna Eli Lilly & Company, zajmująca się produkcją insuliny, straciła, według różnych szacunków, nawet 20 miliardów dolarów na kapitalizacji rynkowej swojej spółki. Powód? Ktoś stworzył fikcyjne (ale zweryfikowane) konto przedsiębiorstwa i opublikował komunikat. Wynikało z niego, że… insulina będzie darmowa. Rynek bardzo szybko zareagował na tę nowinę masowym wyprzedawaniem akcji, a co za tym idzie, obniżeniem ich ceny.
Zrodziło to kolejne kontrowersje i skłoniło do wielu pytań. Na przykład: czy władze Twittera nie przewidziały konsekwencji takiej decyzji i czy nie wdrożyły jej zbyt szybko? I czy niebieski znaczek weryfikacji nie powinien być przede wszystkim symbolem wiarygodności i autentyczności, a nie symbolem „statusu”?
Nie najlepsza passa najpierw Twittera, a później serwisu X, wywołała również odpływ wielu reklamodawców. Publikowanie reklam na X w październiku 2023 roku wstrzymały IBM, Apple, Warner Bros. Discovery, Disney czy Paramount Global. Solidarne wstrzymanie reklam to następstwo ujawnienia, że reklamy IBM wyświetlały się obok treści antysemickich. Jak nietrudno się domyślić – na promocję w mediach społecznościowych wszystkie te podmioty nie szczędziły grosza. Co na to wszystko Musk? Cóż…
Teraz coraz więcej wskazuje na to, że miliarder jest gotów wycofać się ze swojej „prośby” skierowanej do bojkotujących przedsiębiorstw. Trudno w zasadzie się temu dziwić. W styczniu media alarmowały, że Fidelity, fundusz inwestycyjny posiadający udział w X, coraz mocniej obniża wartość udziałów platformy i szacuje już „tylko” na około 15 miliardów dolarów. Porównując to z 44 miliardami, które Musk zapłacił za przejęcie Twittera, spadek jest więcej niż znaczący.
Z drugiej strony – sam Musk powołuje się na rekordowe liczby platformy. 600 milionów użytkowników miesięcznie (z czego mniej więcej połowa korzysta z platformy codziennie) to wynik imponujący – zwłaszcza jeśli zestawimy go z wcześniejszymi danymi.
W tym wszystkim warto pamiętać, że ambicje Elona Muska względem X wykraczają poza rozwój medium społecznościowego. Już od dobrych kilku miesięcy coraz głośniej mówi się o tym, że X ma stać się globalną odpowiedzią Muska na chiński WeChat. Użytkownicy WeChata nie tylko mogą się ze sobą komunikować przez aplikację, ale również robić zakupy czy dokonywać płatności. X ma iść w tym kierunku. Już teraz użytkownicy mogą na przykład szukać pracy, a sam X ma rozwijać platformę Hiring. W planach jest też m.in. … aplikacja bankowa. A to pewnie nie wszystko, co przyniesie przyszłość.
Od transformacji Twittera w X pod koniec lipca minie rok. W październiku – dwa lata, odkąd Elon Musk rozpoczął szeroko zakrojoną rewolucję, która dotknęła jedno z największych mediów społecznościowych na świecie. Czy to zmiana na plus? Z jednej strony ciężko zaprzeczyć, że Musk na rozwój platformy ma swój autorski pomysł, że nie stoi ona w miejscu. Również sama wizja X jako „everything app” może działać na wyobraźnię, choć to, czy się ona ziści, to osobna kwestia.
Z drugiej strony – nie zgadzam się z radykalnym podejściem Muska do kwestii wolności słowa. Wcale nie dlatego, że sam Musk niejednokrotnie dosyć bezwzględnie reagował na krytykę i głos na przykład niezadowolonych pracowników. Uważam po prostu, że wolność słowa kończy się tam, gdzie zaczynają się dezinformacja, fake newsy, mowa nienawiści i szkodliwe treści i z nimi bezwzględnie należy walczyć (a szczególna odpowiedzialność powinna spoczywać na tych, którzy mają siłę, pieniądze władzę i wpływy). Wolność słowa nie oznacza przecież braku odpowiedzialności za to słowo. W egzekwowaniu tej zasady dużą rolę do odegrania mają regulatorzy, którzy powinni czujnie obserwować dalszy kierunek rozwoju serwisu.
Założyciel Tesli może opowiadać o wzniosłych ideałach i o wolności słowa i o rynku idei, jakim powinna być platforma X. My jednak nie powinniśmy zapominać, że władza nad tą platformą, skupiającą setki milionów użytkowników, spoczywa w rękach jednej osoby. Tak się składa, że jednej z najbogatszych osób na świecie. Obawa, że Musk, kierując się własnymi poglądami i interesami, może nadużyć tej władzy do cenzurowania treści niezgodnych z jego wizją lub do promowania określonych narracji, nie jest przecież bezzasadna. Nie jest powiedziane, że to zrobi, ale podkreślmy: po prostu ma taką możliwość. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Elon Musk z licznych błędów – których, umówmy się, się nie ustrzegł – wyciągnie konstruktywne wnioski.
Jest jeszcze pewne pocieszenie dla Muska i całej platformy X. Choć polaryzację, hejt i podziały właśnie tam widać prawdopodobnie najwyraźniej, to nie jest jedyne medium społecznościowe, które doświadcza problemów z dezinformacją, mową nienawiści czy fake newsami. Z podobnymi kłopotami bez wątpienia mierzą się również Meta, TikTok czy Google.
Tylko czy nas, użytkowników tych mediów społecznościowych, rzeczywiście to pociesza?
Dobierzemy działania dostosowane do Twoich potrzeb i pokażemy, jak skutecznie marketing i zaplanowana komunikacja wpływa na postrzeganie marki, jej wizerunek oraz sprzedaż w biznesie. Zapytaj, co dokładnie możemy dla Ciebie zrobić.
Brandpeak Sp. z o.o.
Brandpeak to agencja social media, marketingu w internecie i public relations. Stawiamy na unikalne połączenie doświadczenia i wiedzy. Nasi specjaliści precyzyjnie planują i z sukcesem wdrażają kampanie i projekty marketingu internetowego, digital PR i w mediach społecznościowych.
Wykorzystujemy różnego rodzaju narzędzia marketingu online, takie jak content marketing (marketing treści), influencer marketing, performance marketing, PPC, e-mail marketing. Ofertę uzupełniają usługi agencji social media oraz reklama. Prowadzimy media społecznościowe, a reklama na Facebooku czy platformach takich jak Instagram i LinkedIn to nasz konik. Potwierdzą to nasi klienci!
Poprzez nasze działania chcemy budować świadomość marek, wspierać tworzenie silnych brandów, kreować i podtrzymywać pozytywny wizerunek i utrzymywać pozytywną reputację. Robimy to poprzez PR - prowadzenie kampanii public relations, analiz, budowanie i utrzymywanie relacji z mediami, prowadzenie biur prasowych naszych klientów.
Nie można nas zaszufladkować i powiedzieć tylko: agencja public relations, agencja social media, agencja reklamowa czy agencja kreatywna czy agencja marketingowa. Nie chcemy wierzyć, że jesteśmy jak inne agencje! Lubimy myśleć o sobie, że jesteśmy kompleksową agencją marketingową, która dobiera narzędzia marketingowe w zależności od rodzaju celów, które mamy zrealizować: poprawa wizerunku, budowanie świadomości marki, zwiększenie sprzedaży, dotarcie do nowych klientów i grup docelowych i wiele, wiele innych. Wiemy, jak są one ważne i jak mogą wspierać wzrost Twojego biznesu. Tak kompleksowe działanie zapewnia najlepsza agencja marketingowa działająca dla klientów w Warszawie, Łodzi, Poznaniu, Gdańsku, Krakowie, Katowicach i Wrocławiu. Agencja social media. Agencja PR. Agencja marketingowa. Brandpeak.pl Agencja PR warszawa, łódź, agencja social media warszawa, łódź, agencja marketingowa warszawa, łódź.